Nadszedł lipiec, a wraz z nim lato, upał i błogie lenistwo.
Wszystkie ambitne plany stawiania świata na głowie i rewolucji w ogrodzie roztopiły się w promieniach słońca, a ja wykorzystuję czas urlopu na relaks w ogrodzie. Co rano budzą mnie stada szpaków krążące po okolicy i szukające drzewa, które stałoby się ich restauracją. Żeby zapobiec oskubaniu mojej czereśni wstaję wcześnie, biorę pod pachę książkę, parzę herbatę i wychodzę do ogrodu.
Polubiłam te poranne, senne chwile, kiedy można przysiąść na fotelu, albo wdrapać się na dach budynku gospodarczego i siedzieć tam skubiąc czereśnie. Okolica powoli budzi się do życia, można niespiesznie zjeść śniadanie słuchając wszechobecnych wróbli i kosów, przejrzeć zaległe gazety i cieszyć się chwilą.
Nigdy nie sądziłam, że poranne wstawanie będzie mi sprawiało jakąkolwiek przyjemność. Zwykle byłam wściekła na świergot szpaków objadających czereśnię i próbowałam spać zakrywając uszy poduszką albo przeganiałam je stojąc w oknie i próbując cisnąć w nie cokolwiek, co nawinęło się pod rękę. Wygląda na to, że nawet typowa sowa uwielbiająca nocne przesiadywanie potrafi czasem zmienić poglądy i tryb życia, a nawet docenić letnie poranki 🙂
W ogrodzie również życie toczy się dość sennie. Dookoła pełno motyli, pszczół, trzmieli i oczywiście komarów atakujących wieczorami. Wszystko sobie rośnie, a ja z doskoku co nieco wypielę, skubnę, podleję tu i ówdzie, ale bez pośpiechu i napiętego grafiku, jaki narzucałam sobie całą wiosnę.